Jeśli istnieje coś takiego jak wesoły szypr imprezowy, to mamy tutaj jednego przedstawiciela, Yvresse, perfumeryjną wersję musującego alkoholu. Twórcą zapachu jest Sophia Grojsman, odpowiedzialna m.in. za inny zapach, który bardzo lubię, różany Paris YSL. Yvresse, to w przeciwieństwie do Paris szypr o bardzo owocowym charakterze. Jest przez to zapachem radosnym i mniej na serio, ale nie banalnym. Choć słowa banał i szypr nie chodzą nigdy w parze, co każdy miłośnik mchu dębowego zapewne już wie.
Jednak lekkość i owocowość „Yvresse” sprawia, że zapach ten jest wyjątkowy. Wyjątkowo pogodny szypr, uśmiechający się wręcz do użytkownika, a przy tym nietrywialny.
Był pierwszym tak dziewczęcym szyprem, który poznałam. Nigdy nie starał się być dołujący i nie tworzył tak dużego dystansu, jaki tylko szypry potrafią stworzyć. Z miejsca do głowy przychodzi mi inny klasyk – Rochas Femme. Piękny, również oparty na dominujących akordach owocowych, ale nie tak łatwy w odbiorze, przynajmniej dla osób, które w tego typu zapachach nie gustują lub jest to ich pierwszy raz. Jeśli więc chcecie poznać „tę nutę”, polecam zacząć testy właśnie od Yvresse. Jestem przekonana, że jest jednym z najbardziej dających się udomowić szyprów na planecie. Nie mogę w stu procentach powiedzieć, że jest to zapach lepszy od Femme, wiem natomiast, że używam go znacznie częściej, bo najzwyczajniej w świecie wprawia mnie w dobry nastrój.
Pierwotną nazwą „Yvresse” było „Champagne”, a zapakowany był w butelkę przypominającą tą od szampana. Zdecydowano się jednak na zmianę, pod wpływem oburzenia producentów tego trunku. Rozdrażnienie może i słuszne, aczkolwiek właśnie nazwa „Champagne” najlepiej oddaje charakter zapachu. Bo „Yvresse” to istotnie noworoczny szampan. Płyn od samego początku słodkawy, musujący i alkoholowy. Budzący najprzyjemniejsze, apetyczne skojarzenia. Jest miłym dla nosa połączeniem słodko-winnych elementów owocowych z kwiatowymi, na konwencjonalnej i ostrej szyprowej bazie. Po stronie owocowej najbardziej wyróżniający się komponent stanowi brzoskwinia. Ale w odróżnieniu od klasyka „Mitsouko” Guerlaina jest to brzoskwinia pełna życia i orzeźwiająca. Dobrze kontrastująca z lekko pudrowymi i smętnymi aromatami tercetu: róża, jaśmin, goździk. Przy okazji znajdziemy tu sporo pięknie wplecionej, ciepłej wanilii, troszkę cynamonu, mięty. I oczywiście żywica.
Wszystko to wygląda na pozór jak zbiór elementów całkowicie nie nadających się do dopasowania. Dlatego tym bardziej cieszy mnie fakt, że z tak rozbuchanej kakofonii nut wyszedł bardzo udany, przyjazny i wygładzony zapach. Nienachalny. Nieszablonowa, perfumeryjna wersja sylwestrowej klasyki, szampana. Elektryzująca i poprawiająca humor.