L’Heure Bleue (niebieska godzina), to taki stan w przyrodzie, usytuowany między dniem a nocą, kiedy słońce już zaszło, ale nie nastały jeszcze całkowite ciemności, a niebo przybrało odcień ciemnego błękitu. Jacques Guerlain chciał uchwycić to urzekające światło i atmosferę przedwojennego Paryża, którą znał z wieczornych spacerów wzdłuż Sekwany. Tak powstała jedna z najpiękniejszych kreacji Guerlaina, i tym samym najpiękniejsze perfumy z widoczną nutą goździka (kwiatu, nie przyprawy), jakie znam.
Kompozycja została stworzona w 1912 roku, w okresie, w którym nosem marki był Jacques Guerlain. I był to, imo, najlepszy czas w dziejach zapachowych kreacji Guerlaina. Co nie oznacza, że nie cenię całokształtu, ale 4 zapachy, które w tym okresie powstały uważam za absolutne, zapachowe mistrzostwo świata. Mowa o Mitsouko, Shalimarze, Vol de Nuit i oczywiście L’Heure Bleue. Kocham wszystkie, gdybym naprawdę musiała wybrać nr 1, to pewnie byłby Vol de Nuit, z tym że w obecnej reformulacji, mówię o pszczółce z numerem 07704M (co wskazuje na reformulację z roku 2013) jest według mnie tak słaby, że absolutnie nienoszalny. Do tego stopnia, że lepiej w ogóle nie znać Vol de Nuit, niż poznać go w tym wydaniu. Już dawno, po reformulacjach sprzed 2013 roku, słychać było głosy, że zapachy sukcesywnie pikują w dół. Uczmy się kochać, to co mamy na półkach, bo jak widać może być jeszcze gorzej.

Cóż poradzić, oby Guerlain się zreflektował, przemyślał to, co robi ze swoimi klasykami i kiedyś powrócił na właściwe tory. O ile reformulacje Shalimara, Mitsouko i L’Heure Bleue, dają się polubić, tak całkiem stylowo prezentujące się pszczółki, są po prostu fatalne. Nie znam wszystkich, ale te które miałam wątpliwą przyjemność testować – Vol de Nuit, Samsarę i L’Instant, a znam te zapachy bardzo dobrze w starych wersjach, radzę omijać szerokim łukiem. Są jedynie cieniem dawnych Guerlainów. Doprawdy nie wiem czemu w dobie niszowych dziwadeł i ich świetnej sprzedaży, Guerlain stara się na siłę dopasować swoje arcydzieła do mniej wymagającej klienteli.
Reformulacja L’Heure Bleue (EdP 11152 z 2017 roku) się broni. Wiadomo, że nie jest to tak doskonały zapach, jak wcześniejsze wersje, ale myślę że mimo wszystko, w tym wypadku lepszy taki L’Heure Bleue, niż żaden. Spróbuję się zatem skupić na ocenie najnowszej wersji, bez powrotu do przeszłości, co wydaje mi się, w przeciwieństwie do samego zapachu, bardzo depresyjne.
Często na internetowych forach można przeczytać komentarze, że zapach jest zimny, dołujący, utknął gdzieś w zamierzchłych czasach. W sumie, to można by go zamknąć w piwnicy i najlepiej żeby stamtąd nie wychodził. Takie rzeczy może pisać jedynie olfaktoryczny analfabeta albo ignorant amator. L’Heure Bleue jest zapachem wyjątkowej urody i na mój nos, znacznie bardziej nowoczesnym, niż by na to wskazywała jego metryka.
Ja i goździki, to podobnie jak ja i lawenda, połączenia, które zapowiadają trudną przyjaźń. Zwyczajnie nie komponują się z moją skóra, więc zapachy z wyraźnie wyczuwalnym goździkiem zaczynają mnie po pewnym czasie drażnić. Tak też było z Terracottą Voile D’Ete Guerlaina, niespecjalnie miłym dla mojego nosa zapachem i jedynym Guerlainem, którego pozbycia się nigdy nie żałowałam. L’Heure Bleue, jest dla odmiany cudownie zblendowaną kompozycja kwiatową, z goździkiem, który na mnie nie promieniuje radioaktywnie, w przeciwieństwie do powyższego.

Zapach skonstruowany jest bardzo klasycznie, po staro guerlainowsku, że tak to ujmę niezgrabnie. Na początku wychwycimy trochę bardzo soczystej bergamotki, owianej lekkim podmuchem pikantnych przypraw. Po chwili zapach ewoluuje w stronę upojnej kwiatowości, złożonej z gozdzików, helitropu, jaśminu, ylang- ylang i neroli (to najwyraźniejsze nuty). Po tym kwiatowym koncercie, z tła zaczynają wyłaniać się wielowymiarowe nuty bazy, z jednej strony cudownie miękkie i lekko kremowe, tonka i kropla shalimarowej wanilii, z drugiej żywice i drzewa o suchej, skórzanej fakturze. Całościowo tworzą kwiatowe arcydzieło, upajające, rozleniwiające, charakterne, ale jednocześnie całkiem łatwe w noszeniu i myślę wielofunkcyjne. Otulające ciepłem, więc siłą rzeczy nie może być mowy o żadnej melancholii.
Czym ten zapach różni się od poprzedniej wersji? Przede wszystkim głębią, projekcją i oczywiście jakością. Zapach niestety blednie szybciej niż wersje sprzed roku 2017 i szybciej też staje się bliskoskórny. Nuty animalno-fekalne również poprowadzone są na dużo krótszej smyczy, ale nie oznacza to, że w ogóle ich nie uświadczymy. Jest gorzej, ale pomimo wszystko, L’Heure Bleue w nowej odsłonie ma wystarczająco dużo siły, żeby sporą część nowoczesnej, kwiatowej konkurencji, lekko zmieść w przedbiegach. Jednym podmuchem powietrza, ciepłego, wiosennego wieczoru.
Nuty: bergamotka, anyż , kolendra, neroli, tuberoza, ylang-ylang, róża, goździk, heliotrop, jaśmin, orchidea, fiołek, wanilia, benzoes, fasola tonka, drzewo sandałowe, cedr, piżmo
Nos: Jacques Guerlain
Rok: 1912
10/10
Źródła zdjęć: www.galerie123.com, i.pinimg.com, unsplash.com