Są takie zapachy, które przykuwają moją uwagę od pierwszego spotkania, jak Florabotanica.
Tego flakonu ewidentnie brakowało w mojej kolekcji – czystej, kwiatowej zieleniny, bez akcentów cytrusowych, szyprowych czy aldehydowych. Najlepiej z neutralną, żywą różą, podaną w sposób naturalistyczny, ale nie na smutno, ani tym bardzie na pudrowo. To właśnie jest ta Balenciaga.
Róża we Florze występuje w wydaniu, które najbardziej do mnie przemawia, ze wszystkich perfumeryjnych róż jakie znam. Realistyczna, chłodna, niesłodka, przełamana ciekawym akcentem goździkowym i bliżej niezidentyfikowaną soczystością świeżo ściętych łodyg. Żywa, wibrująca na skórze w formie futurystycznej zieleniny. I co jeszcze bardziej zaskakujące, po kilku chwilach, kiedy te zielone akcenty przygasają, róża Flory robi się zaskakująco podobna do róży, w innym zapachu, który bardzo lubię – Kelly Caleche Hermesa. Róża Balenciagi jest jakby żywcem wyciągnięta z hermesowego zapachu, pozbawiona skóry, żywsza, zroszona, a może nawet podlana, minimalnie inna, ale czuję identyczną wibrację. Dlatego pewnie nie moglam przejść obok tego zapachu obojętnie; spełnia 100 procentowo moje oczekiwanie co do takich różano-zielonych kombinacji.

A cała przygoda z Balenciagą zaczęła się kilka lat temu od L’Essence i Balenciagi Paris, w których się momentalnie zakochałam. Zimne bukiety fiołków na drzewnej bazie, produkujące skojarzenia ze spacerem po wilgotnej łące, w wiosenny wieczór. Subtelne, pół transparentne zapachy, które można przypiąć, podobnie jak Ogródki Elleny do kategorii aromatyczno-wodnych. Albo się takie klimaty lubi, albo nie, ja akurat jestem tą grupą zafascynowana. W L’Essence i Balenciaga urzekał fiołek, Florabotanica to królestwo realistycznej róży, ale klimat jest ten sam, zapachowy podpis pozostaje niezmienny.
W końcu wszystkie 3 wyszły spod reki Oliviera Polge, obecnie perfumiarza Chanel i syna swojego sławnego ojca Jacques’a, który również pracował dla tego domu od 1978 do 2013 roku.
I jeszcze kilka słów o siostrzanym zapachu – Rosabotanica, po który z ciekawości musiałam po pewnym czasie sięgnąć. I tu niestety nastąpił mały zawód. Zapach na pewno nie jest zły i zdecydowanie wart przetestowania, ale ta róża już nie działa na mnie w tak hipnotyzujący sposób, jak we Florze. Co poszło nie tak, nie wiem. Jedynie mogę się domyślać, że zabrakło naturalnych akcentów zielonych. Róża Rosy jest różana w sposób, który nie do końca mi odpowiada – mniej energetyzująca, lekko przykurzona, przetworzona i wydaje się też trochę przekombinowana, całościowo. Lawiruje pomiędzy zapachem długopisu różanego, który ze 100 lat temu używałam, a konfiturą pączkową. Podbicie figą w początkowej fazie, a później pieprzem nie bardzo ratuje sytuację.
Ale… co kto lubi, mnie pasuje róża Flory, komuś innemu może zdecydowanie bardziej odpowiadać wizja róży w Rosie. Oba są, jak na mój gust, bardzo dobrze skonstruowane i przyjemne, więc to już jest kwestia osobistych preferencji w doborze nut.
Warto dodać, że zapachy występują w bardzo uroczych wdziankach butelkowych i opatrzone są niezłą kampanią reklamową z Kristen Stewart.
Florabotanica
Nuty: mięta, goździk, róża, kaladium, ambra, wetiwer
Nos: Olivier Polge i Jean-Christophe Herault
Rok: 2012
8,5/10
Rosabotanica
Nuty: hiacynt, liść figi, petitgrain, róża, różowy pieprz, kardamon, grejpfrut, ambra, nuty drzewne
Nos: Olivier Polge i Jean-Christophe Herault
Rok: 2013
7/10