Olivier Durbano, francuski jubiler i architekt rozpoczął swoją przygodę z kompozycjami perfumeryjnymi w 2005 roku, kiedy to wypuścił na rynek swój pierwszy zapach (Rock Crystal) z serii inspirowanej szlachetnymi kamieniami, którymi był zafascynowany już od wczesnego dzieciństwa.
Durbano zajmuje się również projektowanie tkanin i tworzeniem biżuterii, przede wszystkim naszyjników, co jest dla niego, jak sam mówi swoistym rytuałem, formą artystycznej medytacji. Swoją fascynację symboliką i historią poszczególnych kamieni przenosi również na kreację zapachów. Mieszka i pracuje we francuskim Grasse (perfumeryjnej stolicy świata), w którym prowadzi także małą galerię.
Nigdy nie nosi i nie testuje żadnych perfum poza swoimi, nie z próżności, a z dbałości o zachowanie czystości swoich zapachowych wizji. Uważa się bardziej za artystę niż perfumiarza, często mówi o wolności i takie też sprawia wrażenie, wolnego ducha i bardzo otwartego człowieka z pasją. Sympatyczny, uśmiechnięty, w przerwach od pracy często promuje zapachy udzielając wywiadów, kilka z nich możemy przeczytać na polskich blogach perfumeryjnych.

Projekt „Parfums de Pierres Poèmes” obejmuje kilkanaście, różniących się kolorem pozycji (początkowo miało być 7). Wstyd się przyznać, ale znam tylko pierwsze cztery. Właściwie nie wiem czemu, w pewnym momencie odpuściłam, może dlatego że po Rock Crystal i Black Tourmaline nie potrzebowałam innych kadzideł, te były idealne.
Pierwszy, który poznałam (również pierwszy w całej serii) Rock Crystal to było COŚ. Super przestrzenne i świeże, jak strumień krystalicznie czystej, górskiej wody kadzidło. O dżizas, jakie to wtedy na mnie zrobiło wrażenie i jak mi się spodobało. Do tej pory uważam go za najlepszy zapach, jaki kiedykolwiek używałam, a konkurencja w postaci setek innych, testowanych i używanych, jest naprawdę spora. Zapachów kadzidlanych przerobiłam całkiem dużo, ale żaden do dziś nie przebił Durbano. Może wyrządziłam sobie lekką krzywdę, bo zaznajomienie się z częścią tej kolekcji skończyło się mniej więcej tak – mówią kadzidło, myślę Durbano, cóż zrobić.
„Emocje, tajemnica i magia są częścią życia, możemy je odnaleźć wszędzie. Tworząc “Parfums de Pierres Poémes” (poezję kamieni) starałem się je uchwycić.” O.D.
Kolejny, po Rock Crystal, zapach z serii, który miałam przyjemność testować i o którym dzisiaj piszę, poświęcony jest czarnemu turmalinowi; kamieniowi, który według legend ochrania właściciela przed negatywną energią i złymi wpływami otoczenia. I trzeba przyznać, że ta zapachowa wizja czarnego, przypominającego polakierowany węgiel kamienia ma naprawdę dużo mocy.
Czarny Turmalin jest bardziej dosłowny i skoncentrowany niż Rock Crystal, brat bliźniak, również oparty na kadzidle. Od Kryształu Górskiego odróżnia go nie tylko zagęszczenie projekcji, ale także mniej futurystyczny i bardziej klaustrofobiczny charakter. Dlatego może kroczy o (takie mini mini) pół kroku za Kryształem. Tamten zwyczajnie nosi mi się trochę lepiej. Podczas gdy Turmalin zakrywa mnie niemal całkowicie, przez Kryształ mam wrażenie, jeszcze trochę wystaję/wyglądam, co bardziej mi odpowiada.

Turmalin jest faktycznie „czarny”; pół transparentny, czarny płyn bucha od pierwszych chwil, ciężkimi aromatami kadzidlanymi, ze sporą ilością nadpalonego drewna. Bardziej to dobitne i wyraziste niż w swoim, wielkim poprzedniku, jednak nie mniej intrygujące. Kadzidlany dym, w towarzystwie iskrzących przypraw, wypływa z mroku tylko po to, żeby otulając nas, jednocześnie stopniowo wciągać, w jakąś abstrakcyjną czasoprzestrzeń. Jak to będzie wyglądało, pewnie zależy od użytkownika. Czasem może nią być paraliżujący mrok średniowiecznej krypty, a innym razem, raczej kłęby unoszącego się w powietrzu olibanum, prosto z węglowego paleniska, gdzieś we wnętrzu nepalskiej świątyni. Efekt zależy zapewne od stopnia udomowienia go.
Obraz ogólny to przepiękne, nie duszące, aromatyczne i w pewien sposób świeże kadzidło; również przestrzenne, choć trochę mniej niż w Krysztale. Wszystkie nuty Turmalinu rozwijają się płynnie, wibrują na skórze formując może ciemniejsze, ale nie dołujące widoki.
Uwielbiam go. I mało tego…uważam, ze Black Tourmaline może spokojnie „obsłużyć” wszelkie okazje świata: szkołę, pracę, randkę, dzień, noc, temperaturę +30, -30 i mnóstwo innych. Wszystko oczywiście zależy od użytej ilości, ale nie wyobrażam sobie, żeby ta piękna, mistyczna kompozycja, pomimo katedralnych skojarzeń, mogła przyczynić się do jakiejkolwiek zapachowej traumy, u obwąchującego nas otoczenia.